Studium w Szmaragdzie. Siedziby i imiona Bestii (patronat medialny)

Inspektor wierzył w sens postępu. Nie było to przekonanie natury filozoficznej; nie, nie miał on w sobie nic z filozofa. Tu chodziło o praktykę dnia codziennego: niewielki i lekki rewolwer w kieszeni płaszcza, czy okulary, które pozwalały mu widzieć mimo upływu zbyt wielu już lat.

Przyczyną jego refleksji nad rozwojem ludzkości nie była jednak nowoczesna broń czy wygodne okulary, ale gazowe latarnie, które ułatwiały mu znalezienie drogi w ciemnościach nocy. Jasne i ciepłe płomienie rozświetlały mrok, przy okazji wypełniając jego starą duszę spokojem. W młodości musiał korzystać z niepewnych olejowych i naftowych lamp, a nawet pochodni. Ale w dzisiejszych czasach były one już zbędne i jego prawa dłoń mogła spoczywać w cieple kieszeni, gładząc korpus rewolweru.

Ulica była jasna, cicha i pusta. Dobrzy ludzie śnili swe sny sprawiedliwych, ukryci za błyszczącymi szybami okien i matowymi kotarami zasłon. Grube ramy i dębowe drzwi strzegły ich bogactw, zdobytych w codziennym znoju ciężkiej pracy. Inspektor wiedział, że to dzięki takim jak on mieszczanie mogli bogacić się w dzień, a w nocy spokojnie spać.

Mężczyzna mijał kolejne fasady, przechodził obok niezliczonych bram i zaułków. Stukot obcasów odbijał się od bruku i ścian pobliskich kamienic, potęgując wrażenie nocnej pustki. Choć miał licznych podwładnych, to tej nocy poszedł sam. Nawet w policji są bowiem sprawy, które załatwia się samotnie. Zresztą adres poznał zaledwie przed dwoma godzinami i nie miał czasu na przygotowania czy proszenie o wsparcie swoich przełożonych. Działać musiał od razu.

Zwyczajna kamienica, miejsce dobre jak każde inne. Choć nie, przecież z tyłu sąsiadowała z długą halą drukarni. Drukarze przyciągali literatów, a literaci głupie pomysły i problemy. Inspektor podszedł do frontowych drzwi. Nie miał kluczy, ale nie na darmo tyle lat spędził na służbie, by miało to stanowić dla niego jakiś problem. Po chwili zamki ustąpiły i postać policjanta zniknęła w mroku wejścia. Wiatrołap był ciemny i mały, ale kolejne drzwi prowadziły do przestronnego pomieszczenia, do którego przez odsłonięte okna wpadało uliczne światło. Wrażenie przestrzeni potęgowało niemal całkowite opróżnienie izby. Inspektor spodziewał się tego – Teresa wytrzymała dostatecznie długo, by dać swoim ludziom czas na ewakuację. Ci młodzieńcy byli coraz twardsi, lepiej wyszkoleni, bardziej uparci. Trzeba było wkładać coraz więcej wysiłku, by ich złamać. A raczej połamać, by potem z rozrzuconych fragmentów ułożyć jakieś znaczące fakty.

Siedziby i imiona Bestii

Inspektor nie zwlekał, tylko ruszył w głąb budynku, licząc na to, że nie mieli dość czasu by wyczyścić wszystkie ślady. Nabrał nieco optymizmu gdy odkrył, że w ścianie między kamienicą a halą drukarni jest przejście. Wielokrotnie sprawdzali tę drukarnię – sprawdzali wielokrotnie wszystkie drukarnie – ale tu przeciwnik okazał się być sprytniejszy. Skoro w tej ścianie było przejście, to ściana w drukarni, ta od strony kamienicy, była atrapą… Nawet oni nie mieli tyle czasu i zasobów, by zajmować się sprawdzaniem faktycznej powierzchni każdego budynku, opukiwaniem każdej ściany. I tak wszedł do ciemnego, pozbawionego okien pomieszczenia, w którym znajdowała się maszyna drukarska. Potężny, metalowy korpus jeszcze niedawno pracował, pachniał smarem, farbą. Biło od niego ciepło jak od olbrzymiego zwierza, które ucięło sobie drzemkę w swojej jaskini. A raczej stalowego, groteskowego potwora, przypiętego do fałszywej ściany pasami transmisji i rurami instalacji. Łączyły go z resztą drukarni – gdy włączali tamte maszyny, ruszała i ta… Stosy papieru, zbiorniki z tuszem, płyty pokryte kłamliwymi rycinami, setkami bluźnierczych wyrazów… Fakt, tego nie byli w stanie ewakuować w kilka godzin, które minęły od aresztowania Teresy do wydobycia z niej adresu.

Inspektor podszedł do maszyny i sięgnął po jedną z płyt, by przyjrzeć się temu, co na niej ostatnio drukowano. I gdy siłował się z zaciśniętą wokół niej obejmą, wyczuł czyjąś obecność po swojej lewej stronie. Wtedy w jego głowie pojawiła się alternatywa dla wcześniejszych rozważań – może wcale nie chcieli uciekać?

Widocznie napastnik czekał właśnie na ten moment – chwilę, w której widział obie ręce Inspektora. Uderzył z lewej, wbijając w jego bok długie ostrze srebrnego noża. Policjant natychmiast się wywinął, i użył impetu przeciwnika do wykonania obrotu, by rzucić nim o korpus maszyny. Pchnął z całej siły, miażdżąc głowę młodego mężczyzny z głośnym chrzęstem. Musiał działać brutalnie, bo wiedział, że to nie będzie jedyny zamachowiec. Na kogoś takiego jak Inspektor nigdy nie wyruszali samotnie.

Drugi mężczyzna zaatakował z tyłu, uderzając żelazną dźwignią do wymiany blach w ramionach maszyny. Cios spadł z prawej na twarz Inspektora, zmiażdżył okulary, wbił się głęboko w czaszkę rozszarpując jego prawe oko i wtłaczając połamane kości w mózg. Ale policjant miał już w ręku rewolwer i prostując ramię strzelił z przyłożenia. To tyle, jeśli chodzi o drugiego napastnika.

Trzeci był tuż, tuż. Z impetem runął na wyciągniętą rękę Inspektora, łamiąc ją o wystające ramię tłoka. Rewolwer upadł, a mężczyźni zwarli się, kalecząc się o ostre krawędzie maszyny. Ten również miał srebrny nóż i zdołał go wbić w ciało Inspektora. Ach, gdyby tylko wiedział, że to wszystko na nic… Policjant metodycznie zbijał ciosy lewą ręką, mimo tego, że od głębokich cięć zaczęła przypominać nabity na kości, krwawy szaszłyk. A gdy w oczach przeciwnika dostrzegł prawdziwy strach, gdy jego ataki straciły na gwałtowności, wtedy mógł sięgnąć do lewego boku i wyrwać nóż pozostawiony tam przez jego poprzednika. Następnie wbił go w brzuch chłopaka i pociągnął w górę, łamiąc żebra i docierając do serca. Bezwładne ciało opadło na ziemię. Do ciemnego pomieszczenia powróciła cisza.

Inspektor zlizał z twarzy krew ostatniego z przeciwników. Smakował jak Teresa – dlatego został, razem z wiernymi przyjaciółmi. Może gdyby byli trochę starsi, rozsądniejsi… a tak to poszli na pewną, bezsensowną śmierć. Gdy krwotoki ustały, a w prawym oku wróciło widzenie, policjant powrócił do studiowania porozrzucanych materiałów. To tutaj produkowano drukowaną wersję mapy, której chaotyczny oryginał znalazł w kryjówce Teresy. Dobrze, że położył kres temu szaleństwu. Odbito tysiące kart, które zakonspirowani wichrzyciele rozwozili po całej Europie i rozdawali na tajnych spotkaniach, siejąc ferment, wiodąc świat ku zagładzie… Gdy zasklepiły się rany i powróciła mu sprawność w prawym ramieniu, mógł wreszcie wejść pod maszynę i wyciągnąć spod niej upuszczony rewolwer i potrzaskane okulary. Nic więcej go tu nie trzymało.
Stając w blasku lamp pomyślał, że może jednak czasami na ulicach mogłaby zapanować ciemność. Na szczęście jedyny strzał padł z przyłożenia i chyba nie zbudził nikogo, kto mógłby teraz zainteresować się stanem jego płaszcza i procesem gojenia się ran. Dlatego po wniknięciu palcami w mechanizm zamka i zamknięciu drzwi spokojnie ruszył w powrotną drogę.

Inspektor wierzył w sens postępu – nie tylko technicznego. Magia jego Pana była przecież nie mniej użyteczna.

Phalanx